Bez akceptacji nie ma zmiany

Chcemy być coraz lepsi, nasi klienci chcą być coraz lepsi. Część świata ogarnął szał samodoskonalenia. Ale czy to dobry pomysł? Zwykle mówi się, że coach ma wspierać klienta w procesie zmian. Tylko co oznacza to „wspieranie”? Gdy dociekam, często otrzymuję następujące odpowiedzi: „Coach pozwala klientowi lepiej zrozumieć, czego on chce”. Ułatwia mu też „skontaktowanie się z zasobami”. Jak to się dzieje? Dlaczego klient potrzebuje rozmowy z coachem, aby uzyskać stosowny kontakt z własnymi zasobami albo też świadomość, czego chce. Co powoduje, że potrzebuje zewnętrznego wsparcia, aby poprawić swoje funkcjonowanie, a nie ma tego po prostu? Ciągnąc dalej – jakiego, wobec tego wsparcia realnie potrzebuje? 

Podstawowym problemem, moim zdaniem, jest fakt, że wiele osób nie umie docenić siebie jako unikalnej całości. To pewnie przywara ogólnoeuropejska, ale również specyficznie polska trudność. Ma swe korzenie w typowym dla nas stylu wychowania, pełnym ambicji, sprzecznych oczekiwań i wzbudzania poczuć winy. Dzieci powinny być skromne, a nawet uległe, lecz jednocześnie waleczne i oczywiście zwycięskie. A przy tym szczęśliwe. Albo też odważne i jednocześnie skłonne do poczuć winy, moralnie „samosterowne”. Spontaniczne, zdyscyplinowane, wiedzące „kiedy co”. Oczekiwanie pełne sprzeczności, dość wygórowane, którego spełnienie jest ze strony dziecka „dowodem wdzięczności” w stosunku do rodziców i wychowawców. Takich cudów nie ma. Zawsze jesteśmy więc z jednym co najmniej wymogiem do tyłu. W relacji z rodzicami, nauczycielami, samym sobą, a potem jeszcze z coachem. Stąd prawdopodobnie mamy problemy z polubieniem siebie. 

Uważam, że rolą coacha częściej jest pomoc klientowi w zaakceptowaniu siebie, a rzadziej – w zmienianiu poszczególnych cech. Zadaniem coacha jest wsparcie klienta w budowaniu realistycznego obrazu własnych możliwości, a jednocześnie w kształtowaniu dumy z siebie takiego, jakim się jest. Jac Jakubowski określił to postulatem: adekwatna samoocena, wysoka samoakceptacja. Jest to proces odzyskiwania siebie dla siebie. To zmiana znacznie głębsza niż nauczenie się jakiegoś zachowania lub pozbycie niezbyt kluczowego nawyku. Naturalnie już podjęcie wysiłku w tym kierunku stanowi dla klienta poważną rewolucję. Być może jest to dla niego kwestia najistotniejsza, choć zmiana może wyglądać z zewnętrz na niepozorną, ba, na łatwiznę nawet. Praca nad samoakceptacją budzi demony: „Wymagam od siebie i od innych! Nie pobłażam sobie! Poradzę sobie!”. Co to za głosy? Czy to często nie jest deklaracja: cokolwiek bym zrobił, zawsze nie będę dość dobry? Klient nastawia się na to, że coach poprowadzi go przez pole walki z samym sobą, a tu znienacka dostaje ofertę samopoznania i bezwarunkowego zaprzyjaźnienia się z własnym obrazem. Bywa to dla niego irytujące, niepokojące. To nie jest to, co zna. Umie walczyć, umie udowadniać różne rzeczy samemu sobie, umie odciąć się od bólu i niemocy, umie „przyjąć na klatę” krytykę, ale nie wie, kto to wszystko potrafi. I nie wie, czego przede wszystkim nie potrafi. Mianowicie – zaakceptować, że reprezentuje najlepszą z możliwych na ten moment kompozycję cech. Reakcja klienta na pytanie coacha o jego mocne strony, a przede wszystkim na jego akceptująca postawę przypomina dowcip o rycerzu, który wyruszył na wielką wyprawę i nagle znalazł się na rozstaju dróg. Kierunkowskaz w lewo głosił: „Jeśli pojedziesz tą drogą, będziesz walczyć do upadłego, ale zyskasz sławę, królestwo i królewnę za żonę”. Kierunkowskaz w prawo głosił zaś: „Jeśli pojedziesz tą drogą, to Cię pognie”. „Ha!” –  powiedział waleczny rycerz – „Zobaczymy, czy mnie pognie! Nie dam się! To jest wyzwanie dla mnie!” I zdecydowanie skierował konia w prawo. Wkrótce zobaczył jezioro – bajoro, w którym straszliwy smok moczył swe trzy pyski. Rycerz dobył miecza i jednym zamachem ściął pierwszą z głów smoka. Na co ten podnosi leniwie drugą głowę i mówi: „Pogięło Cię? Ja tu tylko wodę piję…” 

Postulat mówiący o tym, że zaakceptowanie obecnego stanu rzeczy jest warunkiem zmiany, bywa naprawdę trudny do przyjęcia. To nie jest nowa teza. Już w 1970 roku Arnold Beisser, terapeuta Gestalt, sformułował paradoksalną teorię zmiany, która głosi, że rozwój nie następuje wtedy, gdy próbujemy być inni, niż jesteśmy, lecz w momencie, gdy uświadomimy sobie, jacy jesteśmy i wreszcie pogodzimy się z tym. Prosta, z pozoru mało efektowna propozycja, nie ułatwia coachowi ani sprzedaży, ani współpracy z klientem. Klient przeczuwa, że nie można zrealizować jej w oparciu o siłę woli, bo to oznaczałoby rozpoczęcie walki z samym sobą. To jak wobec tego? Przede wszystkim wydaje mi się, że człowiekowi bardzo trudno przejść ją samemu. Zazwyczaj potrzebujemy do tego drugiej osoby, życzliwego, rozumiejącego słuchacza. Jest ważne, aby akceptował on osobę jako całość, a nie identyfikował się tylko z tym jej „walecznym” aspektem, „gniewnym aniołem samonaprawy”. Dlatego czasami stwierdzenie, że coach wspiera klienta w zmianie może oznaczać coś zgoła przeciwnego – że coach uniemożliwia zmianę poprzez wspieranie jednej z tendencji u klienta, a ignorowanie innych, nazywanie ich „niesłusznym” oporem lub zgoła oślim uporem. Coach przede wszystkim nie powinien pogłębiać dezintegracji, wewnętrznej walki klienta, szczególnie jeśli miałby to robić w imię udowodnienia własnej skuteczności.  

Zaakceptować to, jacy jesteśmy, czyli…. co myślimy, co czujemy i co robimy. Zaakceptować wszystkie te aspekty funkcjonowania, bo są tylko różnymi emanacjami tej samej całości.  

Wiele szkół coachingu odwołuje się głównie do motywów poznawczych wierząc, że jeśli człowiek intelektualnie przekona się do zmiany, jeśli uwierzy w jej sensowność, to rozwój nastąpi niejako automatycznie. Jednak tak nie jest. Często emocje pchają człowieka w jedną stronę, rozum w drugą, a nawyki behawioralne w trzecią.  Oddziaływania ograniczające się do tzw. pracy na przekonaniach czasami pomagają, ale często mogą pogłębiać zagubienie i nieakceptację klienta w stosunku do samego siebie. Niosą bowiem podskórny przekaz, że emocje i nawyki są mniej ważne niż „poważne przekonania”. A przecież emocje mówią wiele o naszej wewnętrznej konstrukcji, potrzebach, intuicjach. Są nami w tym samym stopniu, co myśli i nawyki przejawiające się w zachowaniach. Pracując na rzecz adekwatnej samooceny i wysokiej samoakceptacji coach powinien mieć kontakt z każdą z tych sfer, nawet jeśli związane są ze sprzecznymi sygnałami. Wyobraźmy sobie, że klient deklaruje jako cel sesji, że chciałby rozwiązać pewien problem. Jednocześnie sprawia wrażenie niemal zafascynowanego tym, że władował się w takie tarapaty. Następnie, po dobrej pracy owocującej małą decyzją, odwołuje kolejną sesje, spóźnia się i zmienia temat. Klientem coacha jest zatem osoba, która jest zachwycona jakimś aspektem swojej trudnej sytuacji, jednocześnie jest nią zmęczona lub przestraszona i ma w tym momencie skłonność do unikania konfrontacji z tym, co się dzieje, nie zaś osoba, która chce zmienić sytuację i całkiem sobie z tym nie radzi. Tylko widzenie i przeżywanie przez coacha świata klienta jako całości ułatwi mu budowanie realistycznej samooceny i wysokiej samoakceptacji.   

Pogłębienie samoakceptacji oznacza wzrost ogólnej gotowości osoby do zmian. Carl Rogers, jeden z luminarzy psychologii humanistycznej i guru Metody TROP zauważył, że rozwój nie polega na przechodzeniu od stanu ustalonego poprzez destabilizację do innego ustalonego stanu. Nie, rozwój to przechodzenie od sztywnych, trudnych do modyfikacji stanów ducha i ciała, do zdolności bycia w ciągłym, nacechowanym elastycznością procesie zmiany. Jednym z czynników warunkujących tą elastyczność jest bliskość Ja spostrzeganego i Ja realnego. Człowiek, który akceptuje siebie, jest człowiekiem elastycznym. Człowiek podchodzący do siebie „bez entuzjazmu”, wiele czasu i energii poświęca na samokontrolę i obronę obrazu siebie w oczach własnych i innych. A to powoduje z kolei sztywność, w pewnym sensie ubiera nas w zbroję mającą chronić przed atakiem wewnętrznych i zewnętrznych krytyków, ale nie pozwala się poruszać, nie mówiąc o tańcu. Tymczasem w wielu dziedzinach, a z pewnością należy do nich zarządzanie, świat współczesny wymaga od nas raczej umiejętności współpracujących tancerzy niż nieruchawych, lecz odpornych na ciosy rycerzy, zwinnych surferów niż kapitanów masywnych jachtów. 

Dorota Szczepan-Jakubowska 

0 komentarzy

Call Now Button