– Sam sobie winny – usłyszała od lekarza żona mężczyzny, który dostał w pracy zawału serca. – Tak – potwierdził jego szef – prowadził niezdrowy tryb życia i zbytnio się wszystkim przejmował. Musi Pani wybić mu to z głowy, popilnować go.
– Czy proponuje Pan, aby żony wszystkich waszych pracowników przyszły i łapały ich za rękę, gdy wy wsadzacie ich na tę szaloną karuzelę? A może jednak sami byście coś z tym zrobili! – stwierdziła rozzłoszczona.
Oto dylemat: czy firmy powinny czuć się zobowiązane do chronienia pracowników przed chorobami spowodowanymi stresem?
Ile kosztuje stres?
Współczesne firmy bywają istnymi kopalniami kortyzolu. Czujemy się w nich niekiedy jak na wojnie. Dziennie wszyscy płacimy ze skarbu państwa 32 mln zł. za leczenie chorób związanych ze stresem. To dużo, ale nadal niewiele w porównaniu z kosztami społecznymi takimi jak: utrata zaufania, narastający lęk, epidemia wyuczonej bezradności, zanik kreatywności, zanik poczucia sensu pracy. I jeszcze tajemniczy, niszczący wszelki zapał prezentyzm.
Co to takiego? – To zmniejszenie wydajności czynnych pracowników na skutek problemów zdrowotnych i emocjonalnych związanych z atmosferą w pracy. Analizy kosztów prezentyzmu związanego z problemami ze zdrowiem psychicznym i ogólnym stanem zdrowia wykazały, że są one kilka razy wyższe od kosztów absencji. Do listy dołączmy jeszcze koszty moralne, związane z utratą poczucia sensu i przekonaniem o braku wartości swego działania a przede wszystkim cenę, jaką płacą rodziny wypalonych i schorowanych pracowników.
Czy społeczna odpowiedzialność firmy powinna dotyczyć też realnej troski o zdrowie pracowników rozumiane jako dobrostan psychiczny i fizyczny?
Tak! Taka dbałość opłaca się z przyczyn moralnych – nie ma nic cenniejszego niż zdrowie, a także z przyczyn ekonomicznych – przewlekle zestresowany pracownik nie jest efektywny. Aby to zrobić, wiele firm musi przerwać zaklęty krąg niezbyt uświadomionych, nawykowych zachowań agresywno-obronnych. Jeśli w firmie ludzie zaczynają chorować, rośnie absencja, zbyt dużo ludzi odchodzi i spada produktywność, to jest prawdopodobne, że poziom stresu przekroczył linię alarmową. Wówczas nie trzeba „dokręcać śruby” albo cyzelować procesów, lecz raczej zastanowić się, jak czują się ludzie. Pierwszym krokiem jest dostrzeżenie, że w firmie wszystkimi rządzi strach i złość. Że rzadko cieszymy się z naszych dokonań, jedynie wielkie zwycięstwa pomagają na ciągły niedosyt i brak satysfakcji. Nie ładujemy się, lecz korzystamy stale z tych samych nieodnawialnych zasobów sił, zapału, inteligencji.
Kolejnym krokiem jest odpowiedź na pytanie: w jaki sposób ja, szary wykonawca albo też lider, a na ogół jednocześnie jeden i drugi, przyczyniam się do podtrzymania takiego stanu rzeczy poprzez swe codzienne zachowania, decyzje i wybory? Poprzez bierność, podporządkowanie się, poprzez wywieranie nacisku na siebie i innych albo cynizm, odcinanie się od tego, co dzieje się dookoła mnie w firmowej codzienności. Łatwo bowiem powiedzieć: oni są winni, oni mi to robią. Dużo trudniej dostrzec, że opresyjna kultura organizacji tylko wtedy zaczyna nad nami dominować, gdy wszyscy nieświadomie stają się nośnikami jej destrukcyjnej siły.
0 komentarzy