– Ta pani była nieprzygotowana! – słyszę informację zwrotną po warsztacie (nie wprost, lecz od osoby trzeciej). – Cały warsztat musieliśmy sami wyciągać wnioski. Uratowaliśmy to spotkanie!
Zamiast być wyłącznie autorytetem od merytorycznych treści, wolę rolę trenera jako facylitatora procesu rozwoju grupy. Wówczas konwencja szkolenia stawia na przeżycie, nie zaś na intelektualną abstrakcję, na osobiste doświadczenie i wyciąganie z tego wniosków, nie zaś na naukę gotowych treści podanych przez nauczyciela (trenera). Dla osób przyzwyczajonych do treści podawanych na tacy, które można przedyskutować w kwadrans zaplanowany w agendzie, takie rozwiązanie jest bezpieczne, a że się nie bardzo wdraża w życie?
Historia jednak potrzebuje przełomów, dlatego to, co dokonuje się teraz w szkoleniach, ma coś z rewolucji, jaka zaszła w malarstwie europejskim półtora wieku temu.
W II połowie XIX wieku miejsce upozowanych portretów, bohaterskich występów na barykadach zajęła zupełnie nowa sztuka odtwarzająca doznania w sposób czysty i bezpośredni. Z plam światła zaczęto tworzyć katedry i ogrody, które były raczej subiektywnym oddaniem wrażenia, a nie obrazem. Impresjonizm zaprosił widza do doświadczania obrazów, a nie interpretacji dzieła w oparciu o znajomość mitologii i historii. Nowe jest trudne, ale piękne, intrygujące i obiecujące odmienną od dotychczasowej definicję prawdy. W tamtym czasie impresjoniści nie spotkali się ze zrozumieniem wśród szerokiej publiczności, niewielu było gotowych na sztukę abstrakcyjną.
Tą – zdawałoby się odległą – analogią zmierzam do tzw. pracy na procesie grupowym. Zupełnie jak w galerii impresjonistów, tak na sali szkoleniowej kluczowe jest tutaj osobiste doświadczenie każdego uczestnika. Dlatego z jednej strony uczymy trenerów technik aktywizujących grupę, z drugiej oswajamy ich z lękiem przed nieprzewidywalnymi skutkami uruchomionego żywiołu. Bo co jeśli zaktywizowana grupa zniszczy trenera moralnie, zbojkotuje projekt szkoleniowy czy załamie psychicznie poszczególnych uczestników?
Pytam wtedy: Dlaczego właściwie tak miałoby być? Po co ludzie poświęcający swój czas, a często i pieniądze, na uczestnictwo w szkoleniu, mieliby realizować taki obłędny cel jak wykończenie osoby, od której chcieliby się czegoś nauczyć? Owszem, może się zdarzyć, że trener podpadnie ludziom w grupie arogancją, agresywnością albo faktem, że jego sposób bycia otwiera stare rany ze szkoły. Najczęściej jednak za wyobrażeniami o apokalipsie na szkoleniu stoi nieznajomość zasad dynamiki grupy. Stosownie metod aktywnych sprawia, że ludzie zaczynają ze sobą rozmawiać, poznawać się, czuć wspólnotę pewnych doświadczeń. Zaczynają też mocno odczuwać różnice, inne punkty widzenia, wartości. Z masy bliżej niezidentyfikowanych uczestników szkolenia zaczynają wyłaniać się charaktery, potencjały, słabości. Rodzi się nowy byt: GRUPA! Jej życie rozwija się cyklicznie, ma swoje dzieciństwo, młodość, wiek dojrzały i starość. Ma okresy burzy i naporu, kiedy działa, delikatnie mówiąc, dość bez sensu. Ale nie będzie dorosłym, kto nigdy się nie zbuntował…
Wiedza o naturalnych procesach rozwojowych grupy pozwala trenerowi lepiej rozumieć ludzi, których szkoli i siebie, bo też podlega tym procesom. Dobitnie pokazuje, że nie wszystkie napięcia w grupie spowodowane są jego działaniami i nie cała jej wspaniałość jest jego zasługą. Jeśli uruchamia się proces grupowy – rolą trenera jest rozumieć go, wspierać wszelkie jego konstruktywne przejawy, a z destrukcyjnych robić przedmiot świadomej analizy pozwalającej czegoś o sobie i świecie się nauczyć. W nagrodę pojawi się efekt SYNERGII – i on, i pozostali uczestnicy poczują, jak dużo mogą i jak długą drogę przeszli.
Czy jesteśmy gotowi zaufać impresji zamiast autorytetowi?
0 komentarzy