50-lecie treningu interpersonalnego w Polsce

Niezwykła okazja do zapoznania się z historią treningu interpersonalnego w Polsce.

Jacek Jac Jakubowski – współzałożyciel Grupy TROP i szef Rady Trenerów Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, opowiada o jego początkach.

Jest to fascynujące połączenie historii metody, osobistej perspektywy i tła społeczno-kulturowo-środowiskowego.

Tego nie da się streścić, trzeba wysłuchać od początku do końca.

https://open.spotify.com/episode/7e6IQTNoQdS5fLVhbTfBPP?si=FKlscdh0QvOmrICfamqehA

Transkrypcja podcastu

Dzień dobry Państwu. Nazywam się Jacek Jakubowski, mam imię własne Jac. Jestem psychologiem, superwizorem Grupy TROP, ale też szefem Rady Trenerów Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. No i właśnie w Polskim Towarzystwie Psychologicznym zorientowaliśmy się, że mamy 50-lecie treningu interpersonalnego w Polsce! 50 lat. Dla mnie jest to dość osobista rocznica, bo ja w zasadzie uczestniczę w nim od samego początku, od kiedy ten trening się zrodził, kiedy się zaczął rozwijać. I przyznam szczerze że rozwijam go od długiego czasu na różne sposoby, pracując z całą grupą superwizorów, którzy mają swoje własne szkoły, swoje własne przedsięwzięcia. Sam go też rozwijam w ramach swojej działalności od 30 lat w ramach TROPu, a wcześniej w ramach Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, pracowni badań i usług, którą tam prowadziłem. Moją opowieść mógłbym zacząć od tego, że kiedyś do Polski wrócił Kazimierz Jankowski. Kazek Jankowski, już nie pamiętam kolejności, ale napisał między innymi książkę „Od psychiatrii biologicznej do humanistycznej”, napisał też „Hipisi w poszukiwaniu ziemi obiecanej”. Dla mnie to była niesamowita postać, którą spotkałem w momencie ciężkiego buntu, kiedy „hipisowałem”, a Jankowski szukał polskich hipisów. No i natknął się na hipisów i nie bardzo mu poszła z nimi ta rozmowa. I Anna Jakubowicz powiedziała, że ma takiego brata, ten brat ma przyjaciela, może byś z nimi pogadał, oni noszą takie długie włosy i tak „hipisują”. Myśmy się wtedy zbuntowali przeciwko hipisom i oni określili nas pogardliwym mianem Twórcy. Nam to się spodobało i jako Twórcy wylądowaliśmy właśnie u Kazika Jankowskiego. Na tym spotkaniu był też Jurek Melibruda. No i to jest moje wspomnienie, nawet opisuje je w książce którą przygotowuje do druku, mianowicie myśmy przyszli że świat trzeba zmienić, świat niedobry jest, paskudny. A Kazik, można powiedzieć że zanotowani jako tacy dwaj mędrcy, jeden Kazik nam powiedział: „no wiesz, żeby świat zmienić, ten świat trzeba poznać, zrozumieć”. A Jurek dodał: „zrozumienie świata zaczyna się od siebie”.  

Mnie to powaliło. Wtedy właśnie wyruszyłem w przedsięwzięcia, które kreował Kazik wspólnie z Jurkiem, to były grupy, maratony, spotkania – takim pierwszym aktem było stworzenie oddziału w szpitalu psychiatrycznym. Formalnie to był oddział psychiatryczny dla młodzieży niedostosowanej społecznie. To była wylęgarnia wszystkich idei. Ten oddział powstał za amerykańskie pieniądze, z dotacji, co wtedy było jakimś absolutnym ewenementem, oddział został przebudowany na tak zwane mieszkania, czyli były takie pomieszczenia gdzie po jednej stronie była sypialnia dla 5 osób, po drugiej też dla 5 osób, a w środku był salon i miejsce dla wychowawcy. Ci wychowawcy się rotowali, było trzech na grupę i byli tam cały czas z grupą, nocowali tam na takich dyżurach, no i to były takie pierwociny pracy z młodzieżą, żeby właśnie w tych grupach próbować tej młodzieży pomóc wyjść z niedostosowania, tak to się wtedy nazywało. I tutaj była taka pani dyrektor, bardzo mocno partyjna, której się wydawało że wszystko może i w pewnym momencie zamknęła to wszystko. No i okazało się, że Amerykanie powiedzieli: „dobrze, my nie dajemy instytucjom, ale osobom, proszę zwrócić te wszystkie dolary”. No blady strach padł na polskie służby zdrowia, dano Kazikowi Jankowskiemu lokal na Czerniakowskiej, tak zwana słynna Czerniakowska, przynajmniej słynna w moim środowisku. Tam się odbywały grupy terapeutyczne, w pewnym momencie zaczęły być także szkolenia, spotkania. Takim piekielnie ważnym momentem dla wielu moich rówieśników i starszych ode mnie osób, to był początek psychologii humanistycznej w Polsce, kiedy odwiedziła nas Lorna Pinney, terapeutka, trenerka ze Stanów, taka uczestniczka ruchu pomocy psychologicznej, ruchu terapeutycznego, ruchu potencjału ludzkiego, i tak dalej. Myśmy zwariowali, te wszystkie rzeczy o których czytaliśmy, o których wiedzieliśmy, ale byliśmy tacy zanurzeni w takiej konwencji psychodynamicznej. Ja wiedziałem, że zajęcia są po to, żeby zrozumieć system iluzji który mamy w głowie, żeby zrozumieć w jaki sposób moja świadomość nie ogarnia podświadomości, która generuje straszne rzeczy i dopiero jak to zrozumiem, zobaczę, będę miał wgląd, to się mogę jakoś sensowniej zachowywać. Lorna zrobiła dla nas tygodniowe przedsięwzięcie, które było w zasadzie takim prawzorem treningu interpersonalnego, z tą różnicą że to było przedsięwzięcie dla środowiska, które było bardzo głęboko ze sobą związane. Na trening przychodzą obcy ludzie i przeżywają coś takiego jak powstanie grupy w trakcie treningu. Tłumaczeniem z angielskiego zajmował się wtedy na przykład taki doktorant, który jeszcze nie był w tym ruchu, a nazywał się Wojciech Eichelberger, uczestnikami był Kazek Jankowski, Jurek Melibruda i były osoby różne które pracowały i współpracowały w tym ośrodku na Czerniakowskiej. Rozumiem, to co się dzieje teraz jak człowiek trafia na trening interpersonalny, będąc terapeutami, osobami które już coś robiły, pomagały, tworzyły grupowe rzeczy, nie rozumieliśmy co się dzieje, dlaczego w ten sposób Lorna powodowała jakiś rodzaj głębokiego, międzyludzkiego spotkania. Myśmy zawsze uważali, że spotkanie jest po to żeby wydobyć te mroki, te rzeczy nad którymi trzeba pracować. A tu się okazuje że ona robi to po to, żeby się zbliżyć, po to żeby się na siebie otworzyć, żeby otworzyć się na proces doświadczania co jest grane. Pamiętam mój szok kiedy trzeciego dnia kiedy Lorna zaproponowała jakieś ćwiczenie, zrobiliśmy to ćwiczenie, o czymś mówiliśmy, już nie pamiętam co, pamiętam tylko że Lorna zapytała: „czy ktoś z was ma poczucie że zrobił to ćwiczenie autentycznie, tak na serio i do końca”. Pamiętam jak z ciężkim sercem przyglądałem się sobie i pomyślałem: „no tak się czuje, czuje że zrobiłem to autentycznie. No trudno, zgłoszę się”. Ponieważ wiedziałem po tych moich wcześniejszych doświadczeniach, że Lorna spowoduje sytuację, w której ja zobaczę w jaki sposób siebie okłamuje. Że muszę się zgłosić do pracy, że ona będzie bolesna, że ja zobaczę że ten autentyzm który mi się wydaje że mam ma jakieś drugie dno, albo i trzecie. Że coś się pod tym kryje, że jak sobie coś załatwiam, że coś się dzieje. No trudno, zgłoszę się, bo jestem na treningu, na warsztacie, jestem tu po to żeby zrozumieć samego siebie. Jeszcze dwie osoby się zgłosiły i Lorna Pinney mówi: „to super, to w nagrodę zrobimy wam masaż grupowy”. Do dzisiaj mi ciary przechodzą, ja zbaraniełem: „jak to w nagrodę? Jak to, to ona wierzy?”.  

Dla mnie to był w moim życiu punkt przełomowy, co może znaczyć praca na mocnych stronach, takie głębokie uświadomienie sobie, że ja zrobiłem coś autentycznie i to jest doceniane przez prowadzącego, przez grupę, że nawet w zamian za to dostanę coś fajnego. Byłem po prostu oniemiały z zachwytu. Ten trening interpersonalny miał bardzo wiele z takich kontrkulturowych klimatów, myśmy na przykład po treningu chodzili razem na balangi. To był taki czas kiedy myśmy tworzyli taką komunę posthipisowską na Słupeckiej, i na przykład po treningu wszyscy tam jechali i odbywały się jakieś tańce, jakieś rozmowy do czwartej rano. Teraz tego nie ma, znaczy jest albo trening wyjazdowy, wszyscy są, ale jest jeden proces. Też w tym momencie nie wolno używać alkoholu, nie to że myśmy się wtedy upijali, no ale to była normalna balanga. Tam zachodziło dużo zdarzeń, które następnego dnia analizowaliśmy na treningu. Lorna pytała: „no jak tam było?”, i ktoś mówił: „tak się na ciebie wczoraj wieczorem wkurzyłem za to” albo „ten taniec to był niesamowity”. Było obrabianie tego doświadczenia, które myśmy mieli poza zajęciami. Potem chyba Kazik Jankowski stworzył koncepcję, którą do dzisiaj slangowo nazywamy „koncepcją maratonu”, czyli robienia zajęć przez dwa dni prawie że non-stop. No wtedy to była taka jazda, że myśmy nie wychodzili z Czerniakowskiej i ludzie na przykład spali na materacach. Po dwóch godzinach się budzili i włączali się do pracy. Ta praca była non-stop. Jak ktoś zasypiał, to odchodził i potem wracał. Dwa dni takiego nagromadzonego procesu. W międzyczasie były przerwy na posiłek, były zabawy, były głębokie rundki, rozmowy, dramy, no bardzo różne rzeczy. Z tego co ja pamiętam i z tego co się utrwaliło w głowach moich współpracowników formułę treningu interpersonalnego opracował i wymyślił Jurek Melibruda i ją przetrenował, przetestował. Czegoś, co trwa 40 godzin, 5 dni, no mogą 4 jeżeli jest to element szerszego procesu. 40 godzin nieustannej pracy na procesie, bez scenariusza, bez struktury. Brałem udział w takich pierwszych treningach, pamiętam także trening interpersonalny który ja prowadziłem, prowadziły jeszcze dwie osoby, Małgosia Jotko oraz Paweł Boski. To był trening dla nauczycieli, zorganizowany przez profesora Zaborowskiego, ale takim faktycznym organizatorem i superwizorem był Jurek Melibruda. Byłem bardzo podekscytowany, byłem młody a miałem prowadzić trening dla poważnych nauczycieli i to z ośrodków doskonalenia nauczycieli. Pamiętam do dzisiaj że miałem dwie poważne postacie zajmujące się szkoleniami i w ogóle, a jak wiecie na treningu się szybko przechodzi per ty, a te osoby nazywały się Tyburcjusz i Ingeborga. Mówię sobie matko boska, jak do nich mówić. Inga to jeszcze, ale Tybek czy co. Z Tyburcjuszem później się pół życia przyjaźniłem.  

Trening interpersonalny stał się jakimś kamieniem milowym i założycielskim. Odbywaliśmy te treningi w bardzo różnych postaciach, w bardzo różnych sytuacjach, powoli klarowało się że on musi mieć te 40 godzin, 30 to jest za krótko, 60 za długo, nie wiem dlaczego, ale tak jest. Odbywaliśmy je jako pojedyncze wydarzenia, potem w ramach prowadzonej przeze mnie Pracowni Praktycznej Psychologii Wychowania, tak się ona nazywała. Zaczęliśmy myśleć że sam trening to trochę za mało, zaczęliśmy organizować cykle – był trening interpersonalny, potem był trening umiejętności wychowawczych, a potem był trening zadaniowy. Myśmy pracowali nad tą formułą w innych miejscach, wyklarowała się taka formuła treningu interpersonalnego, a potem trening intrapsychiczny, na przykład z tego chyba powstało stowarzyszenie Intra, w ogóle firma Intra. Bo właśnie po Interpersonalnym organizowano Intra, czyli taki mocno wglądowe, półterapeutyczne przedsięwzięcie. To wszystko się działo w Polsce, organizowały to różne ośrodki, różne miejsca, choć wtedy tworzyliśmy jedno środowisko, tutaj kawałek historii. W momencie kiedy nastał stan wojenny, to się okazało że nie ma wolności bez solidarności, że nie można robić tak różnych rzeczy samemu, organizacje pozarządowe muszą być jakoś afiliowane i udało się jakoś tez wszystkie organizacje pozarządowe schronić w Polskim Towarzystwie Psychologicznym. Jurek Melibruda został prezesem, ja zostałem wiceprezesem i późniejsze Laboratorium Psychoedukacji, późniejsza Intra, późniejsze wszystkie ośrodki były w ramach Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Tworzyliśmy jedno towarzystwo, jednocześnie z bardzo wolnościową strukturą, każdy robił autorskie, swoje przedsięwzięcia. W pewnym momencie zaczęliśmy mocno odróżniać, od początku tak było, ale zaczęliśmy odróżniać trening od terapii. Na początku ludzie którzy chcieli uprawiać terapię musieli przejść swoją własną terapię. Potem zaczęliśmy, że muszą przejść trening, czyli dobrze żeby przeszli swoją własną terapię, ale muszą też przejść cykl szkoleń, które ich specyficznie przygotują, żeby byli w stanie pomagać drugiemu człowiekowi. Opracowywały różne miejsca cykl szkoleń, na których ludzie uczyli się po prostu technik, narzędzi, sposobów, ale uczyli się też osiągać pewien stan psychiczny, w którym są uważni, nie reagują swoimi reakcjami, które często mają w życiu, ale w czasie terapii ich nie mogą mieć i w którym są w stanie pomagać ludziom wychodzić z zaburzeń, z kłopotów. Zaczęliśmy to nazywać treningiem, czy warsztatami i zauważyliśmy jak ważną rolę może w tym spełniać zgrupowanie na dłuższy czas, oparte na procesie, gdzie nie będzie się pracować nad narzędziami, nad intelektualizacjami, nad rozumieniem, tylko w którym sięgnie się do bycia ze swoimi emocjami, komunikowania się, pracy na Tu i Teraz, radzenia sobie z kryzysami pracy grupowej. I wtedy tak trening interpersonalny zaczął się wyłaniać, zaczęliśmy budować cykle oparte na treningu interpersonalnym, początkowo dla terapeutów. Ja od początku, jak siedziałem w terapii, to czułem że to nie jest mój świat, że to jest ważne, cieszę się że są terapeuci, ale lgnąłem do czegoś innego, do rozwoju. W naturalny sposób zacząłem się zajmować edukacją. Zaczęliśmy robić szkolenia dla nauczycieli, ale nie podobali nam się ci nauczyciele, którzy przerabiają program szkolny, tylko szukaliśmy takich nauczycieli którzy pomagają się rozwijać młodym osobom. W związku z tym zaczęliśmy tworzyć edukację, ponieważ w między czasie robiłem ośrodek socjoterapii, tę metodę rozwijaliśmy, no to takim pierwszym poważnym długofalowym cyklem, trochę terapeutów, a trochę nie, to były cykle socjoterapii. Jak sama nazwa wskazuje, socjoTERAPIA, czyli to jednak terapia, ale nie taka psycho-, tylko socjo-, taka trochę inna. Na to też wpływał system polityczny, bo gdybyśmy robili treningi dla wychowawców, to by się nam natychmiast Partia wtrąciła i mówiła że tutaj ma być to i to, bo to jest dla wychowawców. Ale myśmy mówili „nie”, to jest dla nieprzystosowanych, dla takich którzy sprawiają kłopoty i to jest terapia, taka socjoterapia. „Aha”, mówiła władza, z trudem to przełykała i pozwalała.  

Te studia socjoterapii wypracowały model, który działa do tej pory i jest w założeniach Rady Trenerów Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, którą kreuję od przeszło 40 lat, przy czym początkowo ja byłem wiceprezesem, a sekretarzem był świętej pamięci Janek Łojak, a po jego śmierci ja się za to zabrałem, już przestałem być wiceprezesem, więc na początku byłem sekretarzem, a następnie przewodniczącym rady trenerów jestem już nie wiem, od 20 czy 30 lat. Baza szkolenia trenerskiego opiera się na tym modelu studium socjoterapii, czyli najpierw okres pracy nad sobą jako osobą, która tworzy sytuację edukacyjną, warunki do rozwoju innym, terapeutyczne, rozwojowe czy wychowawcze. Od początku, od 40 lat trening interpersonalny jest taką bazą. Przez długi czas żeby uzyskać rekomendację od Polskiego Towarzystwa Psychologicznego jako trener, trzeba było umieć poprowadzić trening interpersonalny oparty na procesie, czyli nie na strukturze, nie na przygotowanym scenariuszu. Trzeba było się do tego najmarniej przygotowywać 4, 5 lat, a większość osób uzyskiwała to po 10-letniej praktyce. Był taki moment kiedy zorientowaliśmy się że odstajemy od rynku, bo ludzie którzy mówią że są trenerami i naprawdę nieźle prowadzili jakieś warsztaty, po prostu mieli dużo krótsze przygotowanie i potrafili przeprowadzić coś, co miało ręce i nogi i miało powiedzmy 4 godziny albo 2 dni, no po prostu było warsztatem. Myśmy wtedy naszą listę trenerów rozbudowali w dół, czyli pierwszy stopień to jest trener warsztatu, drugi stopień to jest trener treningu interpersonalnego, a trzeci stopień to jest superwizor, czyli osoba która może uczyć osoby które wchodzą na listy i szukają rozwoju jako trener. I znowu, wszędzie trening interpersonalny… na przykład trenerzy pierwszego stopnia nie mogą prowadzić treningu interpersonalnego, ale muszą go przejść. Nawet jest taka zasada że musza przejść albo cykl typu studium socjoterapii, szkołę trenerów, coś co od początku do końca jest cyklem i to musi mieć najmniej 200 godzin albo może przejść 250 godzin różnych doświadczeń – szkoleń czy uczeniu się przy mistrzu, ale trening interpersonalny musi mieć, i to trening u osoby która ma rekomendację Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, zrobiony według tych zasad wypracowanych wspólnie. Okazało się że to nam trzyma jakość tej listy, bo mamy naprawdę na palcach jednej ręki można policzyć jakieś skargi. Generalnie można powiedzieć, że na tej bazie rozwinęło się bardzo dużo potężnych środowisk, robiących w bardzo różnych obszarach, zmieniających rzeczywistość, w szkole, biznesie, pomocy społecznej, kulturze… no bardzo różnych.  

Istotą treningu interpersonalnego jest praca na procesie, kilka razy to już mówiłem. Polega to na tym że trener przygląda się temu co się dzieje i pomaga grupie w uświadamianiu sobie co się dzieje, więc ludzie dają sobie informacje zwrotne, mówią o swoich emocjach, przeżywają różne momenty. Klasyka w tej chwili treningu jest tak że przechodzą różne fazy. Na początku taka pozorna integracja, potem różnicowanie, potem… Często się mówi że trening bez kryzysu nie jest treningiem. W tej chwili przychodzą już tak mądre osoby że czasami ten kryzys jest taki ledwo co, bo przychodzą osoby po licznych doświadczeniach rozwojowych. Ale w klasycznym treningu jest taki moment kiedy ludzie mają już dość tego wszystkiego, no i na przykład się zamykają, jest cisza jakaś, siedzą wkurzeni, wybuchają jakąś niezrozumiałą złością. Trening jest tak silnym doświadczeniem, że do dzisiaj osoby które go prowadzą, na początku albo zanim wezmą w nim udział mówią tak: „słuchaj, jeśli chcesz wziąć w tym udział, to ja cię proszę, oczywiście nie mam żadnych narzędzi do wyegzekwowania tego, ale proszę cię o to żebyś teraz podjęła taką decyzję, że po treningu przez tydzień nie podejmiesz żadnych życiowych decyzji”. Ponieważ ludzie na fali tego treningu są gotowi się rozwodzić, rzucać pracę, tworzyć jakieś nowe projekty, wchodzić w jakieś nowe rzeczywistości, wyruszać w podróż życia i nie wiadomo jeszcze co. Tak głęboko dotyka naszych egzystencjalnych potrzeb, jestestwa, chęci rozwoju, odblokowuje coś. Ponieważ jest tak głęboki, to mogą na niego iść osoby tylko i wyłącznie, uwaga, dziwne sformułowanie – osoby zdrowe. Kłopot jest taki że ja nie znam osób zdrowych. Ale w tym kontekście zdrowie oznacza że ta osoba ma na tyle siły, samoświadomości, jest na tyle dojrzała wewnętrznie, że nawet jak dotknie głęboko jakiejś swojej traumy, jakiegoś problemu, który w nim siedzi, to jest w stanie to na Tu i Teraz odreagować, może się tym zająć na terapii, ale to jej nie zdestabilizuje, nie rozłoży, nie rozwali, nie zregresjonuje. Po prostu przeżyje to na Tu i Teraz. Dlatego się z takim pietyzmem dobiera osoby do treningu na tyle na ile można, ale się rozmawia, pyta czy jesteś gotowy/gotowa wziąć w tym udział. No i chodzi też o to żeby ludzi uwrażliwić, że jeśli masz trudny moment w życiu, kryzys w życiu, jeżeli widać wyraźnie że masz jakieś silne napięcia, problemy, uzależnienia, tego typu rzeczy to najpierw przejdź terapię gdzieś indziej, nie tu. Przyjdź na trening jak będziesz gotowa. Dlatego też trening obrósł w różne mity, jak to na nim jest strasznie i to jest taki dodatkowy element, bo to nie dość że ludzie mają zamieszanie w tej formule, to jeszcze słyszą od różnych znajomych, że tego nie da się opowiedzieć, to jest coś co zmienia życie. Ktoś mówi że nie chce zmieniać życia, ja sobie całkiem fajnie żyje. Ale bardzo wiele osób się na to decyduje, bo czuje że jest to bardzo głębokie złapanie innego sposobu istnienia. Jest to sięgnięcie do naturalnego dla nas uczenia się przez doświadczanie, sztukę doświadczania życia, kontaktu z własnymi przeżyciami, emocjami, tym co się we mnie dzieje. Uwaga, bo często ludzie mówią że to jest takie egocentryzujące, to jednak na treningu siedzi 10 osób, to 9/10 czasu przeżywasz słuchając innych. Nie tylko słuchając – empatycznie, głęboko wchodząc w ich przeżycia, które stają się trochę twoim doświadczeniem. Tak jak w empatii, ja nie przeżywam tego co ty, tylko czuje się tak jak ty, prawie. W związku z tym mogę zarówno twój ból, cierpienie, jak i twoją radość, dumę, przeżycie głębi, to wszystko na mnie działa. W pewnym sensie, w momencie jak się otwieram i pracuje nad sobą, coś pokazuje, przeżywam, to jednocześnie pozwalam się uczyć innym, bo 9 osób które mnie obserwują stają się bogatsze, lepiej to rozumieją.  

Nagrywam to wszystko, ponieważ 50 lat minęło jak jeden dzień. Trening jest czymś niezwykle ważnym w moim życiu, mam wrażenie że spowodował niezwykłą ilość dobra, dobrych doświadczeń i dał szansę rozmaitym osobom w rozwoju. Jest, o dziwo, polskim wynalazkiem, znaczy ja pokazuję tę Lornę Pinney, która to przywiozła, ale ten trening, który jest tak ułożony, przebadany, przeanalizowany, przez wiele lat obrabiany jest naszym polskim wynalazkiem i będzie się dalej rozwijał. Wszystko na to wskazuje, że jest stałym elementem pejzażu trenerskiego w Polsce, także zapraszam serdecznie na wszystkie treningi robione przez profesjonalistów, zrzeszonych w Radzie Trenerów Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Zapraszam oczywiście także do mojej firmy, czyli Grupy TROP. Ale serdecznie namawiam też do uczestnictwa we wszystkich innych. Jacek Jakubowski, pozdrawiam wszystkich, żegnam.

0 komentarzy

Call Now Button