XXI wiek, to era przełomu technologicznego, finansowego i ekonomicznego kryzysu, ale nade wszystko wręcz dramatycznego rozwoju. Ten ostatni najłatwiej zaobserwować w ciągle zmieniającym swe oblicze biznesie. Niegdyś niewzruszony, twardy, często bezlitosny, dziś coraz częściej zwraca się w stronę drugiego człowieka, pracownika, konkurenta, współautora sukcesu. Zawraca się do niego na poziomie emocji, zrozumienia i w końcu obopólnej wymiany doświadczeń. Brzmi idealnie, a może raczej naturalnie?
Emocje są jednym z najbardziej podstawowych, a zarazem pierwotnych zasobów człowieka. Każde działanie, nowa sytuacja, kontakt z drugim człowiekiem wywołuje w nas zróżnicowane reakcje emocjonalne. W zasadzie nie istnieją sytuacje obiektywnie neutralne. Należy zatem uznać, że na emocje jesteśmy niejako skazani. Kiedy już to zaakceptujemy, zamiast tłumić swoje uczucia, obejmując je nieracjonalną kontrolą warto zastanowić się nad efektywną gospodarką emocjonalną. Pytanie brzmi więc: jak oswoić emocje, przekuwając własne uczucia w sukces?
Celem poniższej analizy ma być próba znalezienia odpowiedzi na oba z tych pytań, ze szczególnym uwzględnieniem roli emocji w biznesie. Na myśl o biznesie, do głowy przychodzą tysiące skojarzeń i równie wiele określeń. Często spotykam się ze stwierdzeniem, że biznes oznacza właściwie męski świat. Zdominowany przez nieugięte zasady, twarde metody negocjacji oraz konieczność nieustannego podejmowania szybkich, często ryzykownych decyzji. Świat bez miejsca na jakiekolwiek emocje. Czy nie tak właśnie utarło się mówić: „Biznes to nie czas i miejsce na emocje” albo „w biznesie nie ma mowy o skrupułach”? Rzeczywiście, tylko do czego nas to doprowadziło? W świecie, w którym nie ma miejsca na emocje, wrażliwość, ani tym bardziej współodczuwanie z innymi ludźmi, nie ma też w konsekwencji miejsca na swobodny, niczym nieograniczony rozwój. Człowiek staje się trybikiem. Nic nie znaczącym, pozbawionym własnej woli i poczucia sprawczości, elementem większej mechanicznej struktury. Mniej lub bardziej świadomie zatraca swoją indywidualność, za cenę… no właśnie czego? I czy oby na pewno koszty są tego warte…
Jakby nie patrzeć lub czyich dzieł nie przytaczać, sposoby działania wdrukowane w przemysł przez erę industrializmu, w którym prym wiodły maszyny a człowiek jedynie wspierał ich działanie – nie tylko trącą myszką, ale i napawają ogólnym niesmakiem. „Człowiek to brzmi dumnie”, człowiek znaczy coś więcej niż automatyczne wykonywanie poleceń. W końcu człowieka stać na wiele, nawet na to by wbrew powszechnym przekonaniom i nawykom – płynąć pod prąd, czerpiąc z tego całe spektrum doświadczeń emocjonalnych. Są one jego podstawowym wyposażeniem. Pierwotnym i głębokim jednocześnie sposobem reagowania na rzeczywistość. Są także ekonomiczne, wiele reakcji, dzieje się w sposób automatyczny poza udziałem naszej świadomości, to wręcz wymarzony sposób na oszczędność czasu. Ich siedliskiem są stare, bazowe obszary mózgu, tzw. ciało migdałowate. Kreują uczucia, współtworzą naszą indywidualność, to sprawia, że są bezcenne. Dzięki nim możemy budować relacje z innymi ludźmi, tworzyć wspólnoty, walczyć, zwyciężać i przegrywać doświadczając całej gamy uczuć związanych z tym stanem. Więcej, dzięki nim możemy rozwijać naszą głęboką duchowość, poszukiwać odpowiedzi na pytania egzystencjalne.
W naszej kulturze emocje są deprecjonowane. Często udajemy, że ich nie ma, wypieramy, staramy się je opanować lub zanegować. Niestety rzeczywistość ma to do siebie, że istnieje. Udawanie, że emocji nie ma powoduje tylko, że „działają na dziko”. Wybuchają w najmniej oczekiwanym momencie, budują naiwny, głupawy optymizm albo cwaniacką, spiskową teorię wszystkiego. Czasami kumulują się w zatęchłą nienawiść. Brak samoświadomości, pracy nad rozwijaniem tzw. inteligencji emocjonalnej powoduje, że właśnie emocje, często w sposób niekontrolowany rządzą wieloma naszymi zachowaniami. Nabieramy do kogoś dystansu, kupujemy towar opakowany w sposób pobudzający nasze emocje, wybieramy polityków, którzy nas emocjonalnie uwodzą… Wina nie leży jednak po stronie emocji. Ważne i decydujące zarazem jest to, co sami z nimi robimy. Udając, że nad nimi panujemy, w istocie pozwalamy im nas zalewać i kierować sobą. Taki brak wpływu na własne stany emocjonalne bywa frustrujący. Pozornym, jednocześnie jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydaje nam się jeszcze bardziej zaciekła samokontrola, opanowanie i powstrzymanie emocjonalnego strumienia. Niestety takie lekarstwo, gorsze czasem niż choroba. Powoduje ogólny mętlik, uruchamiając cały szereg, niejednokrotnie naprawdę wątpliwych działań.
Psychologia nie bez kozery wypracowała pojęcie – dojrzałości emocjonalnej człowieka, wynikającej z prawidłowego rozwoju osobowości. I tu dość klasycznie: dziecko kochane, któremu pozwala się na ekspresję emocji, stawiając przy tym wyraźne granice, wyrasta na osobę mającą kontakt z własnymi emocjami i potrafiącą nimi… zarządzać. Tylko tak i aż tak- kształtuje się w nas proces decyzyjny, bazujący na emocjach i myśleniu, przy jednoczesnym udziale wolnej woli. Z czasem rodzi się w człowieku przekonanie o własnej sprawczości, rozumiane jako wyznaczanie indywidualnych kierunków działań. Mowa tu o tzw. „wewnątrzsterowności”.
Zaburzenia emocjonalne najczęściej mają swoje źródło w dzieciństwie, ale swoim piętnem naznaczają całe nasze dorosłe życie. Mogą powstać na przykład w wyniku rodzicielskiej niekonsekwencji. Jednak ich najczęstszym przyczynkiem jest proces długotrwałego strachu, przekształcającego się w lęk, a także traumatycznych doświadczeń w tym pustki emocjonalnej. Ich efektem są nieadekwatne reakcje emocjonalne – nieuzasadniona nieśmiałość, agresja, uzależnianie się od kogoś lub czegoś. W skrajnych postaciach ludzie wypadają z życia społecznego, są znerwicowani, piją, palą lub ćpają w sposób zagrażający ich zdrowiu.
Niestety zaburzenia emocjonalne, choć niekoniecznie w tak dramatycznych przejawach, dotyczą większości ludzi. Sam właściwie nie znam osoby (ze mną włącznie), która z powodu wewnętrznych problemów, niskiego poczucia własnej wartości lub zawyżonej samooceny, napięcia, lub lęku nie napytała sobie i innym niebywałych kłopotów. Ilość toksycznych związków, chorych ambicji, nierealistycznych oczekiwań, naiwnych wyobrażeń prowadzi do kryzysów, zakaża rodziny, dramatycznie obniża efektywność firm. Na szczęście zdecydowana większość osób w rodzicielskim pakiecie dostała także wiele miłości, opieki i uwagi. Rodziny, a później środowisko potrafiło przekazać głębokie wartości, uwrażliwić na piękno, nauczyć samodyscypliny i sztuki długotrwałego wysiłku. W oparciu o te dobre doświadczenia wielu osobom udaje się przekroczyć własne ograniczenia, zrozumieć siebie i dynamikę rozmaitych procesów na tyle, że budują osobowe relacje, odnajdują w życiu miłość i poczucie sensu.
Każdy z tzw. normalnych ludzi, w miarę sprawnie funkcjonujących w życiu społecznym, jest swoistą kompozycją dojrzałości, mądrości, samoświadomości (tzw. mocne strony) ale także sztywnych nawyków, lęków, tzw. „kompleksów”, czyli nieadekwatnej samooceny (tzw. słabe strony). Taka jest bowiem istota człowieczeństwa, jesteśmy konstrukcją niewyobrażalnych potencjałów, ideałów i niedoskonałości zarazem. Emocje to zdecydowany potencjał, który odpowiednio wykorzystany staje się fundamentem wielu sukcesów, także w biznesie. Jeśli po przeczytaniu tego artykułu, nadal żywisz przekonanie, że uczucia i biznes to dwa wykluczające się pojęcia, Twoja praca, jak również wysiłek Twoich pracowników, nigdy nie przyniesie Ci satysfakcji. Staniesz się wiecznie niezaspokojonym więźniem swoich niespełnionych ambicji, tyranem kontroli osaczającym innym bez pomysłu na przyszłość i rozwój. Nie takiego chcę Cię widzieć i nie takiej roli Ci życzę. Jako menedżer, kierownik, przełożony masz w ręku los swojej firmy i osób w niej pracujących. Pozwalając emocjom dochodzić do głosu, nie tępiąc ich, nie negując tym bardziej – masz szansę odpowiadać na realne potrzeby innych ludzi, przy jednoczesnym zaspokajaniu własnych pragnień. Czyż nie warto spróbować?
0 komentarzy