Przez tysiąclecia ludzie żyli w świecie, w którym normą była stabilność. Jednym z jej podstawowych przejawów była naturalna „sztafeta pokoleń”. Starsi uczyli młodszych. Przekazywali im wiedzę o świecie, umiejętności niezbędne zarówno do uprawy roli, produkowania butów, jak i zachowywania się w sytuacjach społecznych. Ważnym jest to, że wiedzy tej generalnie było niewiele, ponadto była dość „stabilna” i z założenia prawie każdy dorosły wiedział więcej niż młody. Podobno ilość bitów, jakie do zapamiętania miał przeciętny człowiek średniowiecza mieści się w jednym wydaniu tygodnika typu Newsweek. Ludzie uczyli się w działaniu, poprzez codzienne doświadczenia, opowieści, polecenia.
Przy okazji przekazywania wiedzy odbywał się także inny, ważny proces. Młodzi byli kształtowani, formowani. Mieli szansę nasączać się mądrością, duchowymi prawdami, głębokimi refleksjami. Niestety normą było konsekwentne, bardzo często brutalne zmuszanie do określonego stylu życia, konkretnych zachowań. Miejsce w społeczeństwie było właściwie zdeterminowane i zależało głównie od klasy społecznej, położenia geograficznego, przypisania do określonego rodu, klanu, społeczności. Wąski zakres wyboru był odpowiednio zagospodarowany przez dorosłych ( a dotyczył kwestii tj. z kim należy założyć rodzinę, co zostanie odziedziczone, jaki zawód będzie najwłaściwszy etc). Cały porządek społeczny opierał się na hierarchii, a podstawowym mechanizmem była dominacja, usankcjonowana w systemie wierzeń.
Jednocześnie takich naprawdę Starszych było niewielu. Średnia życia oscylowała wokół trzydziestki, do pięćdziesiątki dożywali szczęściarze. Mogli mieć poczucie wyjątkowości, daru od sił wyższych. Byli osobami, które przeżyły różne trudne sytuacje, miały pozycję i dorobek. Niezależnie od tego, czy urodzili się chłopem, czy arystokratą, w swoim środowisku przedstawiali osobiste przemyślenia i odkrycia jako prawdy ostateczne. Mówili „świat wygląda w taki oto sposób, a ty młody masz się tego nauczyć”. Utwierdzała ich w tym panująca w najbliższym otoczeniu religia odwołująca się do Boga, bóstw, czy drogi do oświecenia. Na marginesie mówiąc – na takim paradygmacie do dziś postawiony jest nasz system oświatowy, w którym ocena z egzaminu (czyli odpowiedzi na przygotowane przez starszych pytania) stanowi o wartości człowieka.
Młodzi w każdej epoce trochę się szarpali, stawiali, wymyślali swoje. Odkrywali nowe prawa, ustanawiali nowe obyczaje (które się starym w głowie nie mieściły), budowali nowe sposoby widzenia świata. Potem naturalną koleją rzeczy stawali się starszymi, zdobywali pozycję społeczną i… pouczali następnych młodych. Jednak takie zmiany w rozumieniu świata, obyczajach, technice zachodziły wolno, zajmowały setki lat i z perspektywy jednostki były prawie niezauważalne. Jeżeli w jakimś czasie coś przyspieszyło, to na podorędziu był tekst „Popatrz, co się z tym światem dzieje. Za moich czasów…”
No i miarka się przebrała. Dotarliśmy w rozwoju cywilizacji do takiego momentu, że zmiana stała się codziennością. W każdej chwili przybywa nieprawdopodobna ilość wiedzy, kultury przenikają się nieustannie, a wynalazki wywracające pół życia do góry nogami stają się codziennością. To, co jeszcze wczoraj było oczywistością (a nawet oczywistą oczywistością), dzisiaj okazuje się inne.
„…jesteśmy ostatnią generacją starej cywilizacji, a zarazem pierwszym pokoleniem nowej. Dlatego wiele naszych osobistych lęków, niejasności i uczuć zagubienia rodzi się z konfliktu, który rozgrywa się w nas samych i w instytucjach naszego życia. Jest to konflikt pomiędzy umierającą cywilizacją drugiej fali a wynurzającą się cywilizacją, która domaga się dla siebie miejsca. Jeżeli raz to zrozumiemy, wtedy wiele bezsensownych na pierwszy rzut oka wydarzeń ukaże swą głęboką treść. Zaczną się odsłaniać zarysy wielkiego wzorca przemian.”
Alvin i Heidi Toffler „Budowa Nowej Cywilizacji. Polityka trzeciej fali”
Jedną z tych przemian jest rodząca się przepaść między pokoleniami. Naturalna ciągłość oparta na przewadze wiedzy, pozycji, bogactwa chwieje się pod wpływem wirującej rzeczywistości. Młodzi rodzą się w innym świecie niż o dziesięć lat starsze pokolenie. Wnoszą świeże nawyki pozwalające niejednokrotnie na wyższą efektywność. Z lekceważeniem patrzą na mamuty, które nie potrafią wysłać prostego maila, a co dopiero włączyć się w internetową społeczność. A starsi ze swoim bagażem doświadczeń i z trudem zdobytą mądrością czują się wypychani z życia społecznego.
Ta przepaść jest groźna dla jednych i drugich. Starsi wpadają w zgorzknienie, zamykają się w skorupie dawnych nawyków i marnie przędą w psychicznej samotności. Zgrbna fraza „Za moich czasów…” nikogo już nie interesuje. Jednocześnie ich rzeczywiste kompetencje są niewykorzystywane. Z drugiej strony mądrości życiowej nie nabywa się tak szybko. Młodzi przez brak korzeni rozmieniają się na drobne, wpadają w pułapki wszelkiego rodzaju płycizn codzienności (konsumpcjonizm, pracoholizm, uzależnienia). Zafascynowani możliwościami tracą sens i kierunek.
Ciekawe i potwierdzające dramatyczną potrzebę kontaktu są doświadczenia z warsztatów dialogu międzypokoleniowego. Kiedy młodsi i starsi z uwagą się wysłuchają, wejdą na chwilę do wzajemnych światów, powstaje nowa, niespodziewana dla uczestników jakość. Młodzi odkrywają głębię, przetrawione doświadczenia, uczucia i rozumienie świata. Starsi czują świeżość i energię, z fascynacją dotykają nieznanych im klimatów, obserwują ducha nowej epoki. A na konkretnym, zadaniowym poziomie, produkt wypracowany przez zespół wzajemnie się słuchających młodych i starszych jest jakościowo dużo lepszy.
Jeżeli nie chcemy, żeby rozwijająca się cywilizacja wiedzy generowała chaos nie komunikujacych się ze sobą generacji, rozwijanie dialogu międzypokoleniowego musi stać się tak samo ważnym zadaniem jak dialog międzykulturowy, czy równe traktowanie kobiet i mężczyzn.
Redakcja: Martyna Śliwecka
0 komentarzy