Wolny rynek i związana z nim konkurencja sprawia, że świadcząc różnego rodzaju usługi, stajemy na rzęsach, aby spełnić życzenie klienta. A jednak dla mnie wyrazem profesjonalizmu i rzetelności trenerskiej czasem bywa właśnie moment odmowy. Dlaczego? Bo gotowość trenera nie wystarczy – ważna jest też gotowość grupy.
– Potrzebujemy warsztatu dotyczącego komunikacji dla kadry menadżerskiej – słyszę od klienta, prezesa firmy produkcyjnej. Aby przeprowadzić analizę potrzeb, kieruje mnie do działu HR, do samych uczestników warsztatu nie mam kontaktu. Spotkamy się dopiero na sali szkoleniowej.
Oto co udało mi się ustalić z wywiadu: brak przepływu informacji między działami, która w firmie produkcyjnej paraliżuje sprawność procesu, żadnej kultury feedbacku – szczególnie na równorzędnych stanowiskach menadżerskich.
Przygotowana na warsztat z komunikacji wchodzę na salę. Wszyscy siedzą już na krzesłach, ustawionych w kole jak prosiłam, większość ma spuszczone głowy, wzrok wbity w ziemię. W pomieszczeniu gęsto – siekierę można wieszać. Inicjuję rundkę z elementami lodołamaczy, żeby zbudować z grupą chociaż nić kontaktu i zmienić ciężki klimat spotkania.
Zaczynamy od rundki, która jednocześnie jest grą słów, łatwo się w nią zaangażować, nietrudno o śmieszne kombinacje. Po kilkunastu minutach czuć w powietrzu luz, a rysy twarzy mniej spięte, możemy startować. Jednak, gdy pryska czar zabawy, nagle ulatuje lekkość i znów czuję, jak pod sufitem unosi się chmura z ołowiu. Milczenie wypełnia salę, czasem ktoś sypnie żartem, drwiną, sarkazmem, które wywołują salwę nerwowego śmiechu.
Może w małych grupach będzie łatwiej – myślę i zapraszam ich do ćwiczenia w kilkuosobowych zespołach. Dostrzegam ulgę na ich twarzach. W grupach zaangażowanie rośnie, rozmawiają, dyskutują, śmieją się, ale gdy przychodzi czas na podsumowanie, które proponuję przeprowadzić z całą grupą, coś w nich gaśnie, znów energia siada. A we mnie rośnie gotowość, aby zapytać wprost:
– Chwilę temu, gdy pracowaliście w grupach, było tu jak w ulu, a teraz wszyscy milczycie.
Co się dzieje?
– Myślimy już o weekendzie – odpowiada ktoś w końcu, a reszta wybucha śmiechem.
– Albo o przerwie na kawę – dodaje kolejna osoba, wywołując oklaski.
– To napijmy się kawy – mówię, czując, że daleko jeszcze do gotowości na głośne nazwanie tego, co grupie doskwiera. Łatwo jednak się zorientować, że tu nie o brak kompetencji komunikacyjnych chodzi, ale o zamiecione pod dywan konflikty, które owocują absolutnym zamknięciem. Żeby osiągnąć poziom otwartej i empatycznej komunikacji, musimy odzyskać w grupie zaufanie, dotknąć niezaspokojonych potrzeb i pozwolić wybrzmieć skrywanym emocjom. Tego się nie da zrobić podczas 8 godzin dydaktycznych – to wymaga procesu.
Może mogłabym wrócić po przerwie z tym pytaniem, może mogłabym zostawić ich w dyskomforcie na dłużej, ale tamtego dnia stawiam na pracę w grupach i parach. Dopiero tydzień później, na kolejnym spotkaniu, rozdaję wszystkim kartki i proszę o to, żeby wrzucili do kapelusza anonimową odpowiedź na pytanie: „Czego potrzebuję, aby czuć się w tej grupie swobodnie i bezpiecznie?” Nie pamiętam, ile razy pojawia się słowo „akceptacja”, ale wygrywa ranking i prowokuje do zabrania głosu na początek kilka osób, a z każdym tygodniem coraz więcej.
*
– To jak? Mogę liczyć na sprawną komunikację między działami? – zapytał mnie uśmiechnięty prezes, gdy wyszłam z sali po pierwszym warsztacie.
– Jeszcze nie i długo nie – odpowiedziałam szczerze. – Najpierw trzeba popracować nad fundamentem, czyli gotowością. Gotowością na jakąkolwiek zmianę, gotowością na ujawnienie swoich myśli i emocji, wreszcie gotowością na dialog i odzyskanie kontaktu pomiędzy ludźmi. A gotowości nie da się wyegzekwować służbowym poleceniem, ona potrzebuje słońca wolności, światła przestrzeni i wody płynącego czasu.
Aga Kacprzyk ze Słowo Daję
0 komentarzy