Istotą pracy dobrego nauczyciela jest tworzenie sytuacji, w której uczniowie przeżywają dobre, rozwojowe doświadczenia. Jeżeli człowiekowi (a dziecko też jest człowiekiem) proponuje się dialog, pozwala się mu na współtworzenie procesu pracy, traktuje z szacunkiem i szacunku dla innych się wymaga, proponuje się wiarygodną, przemyślaną, dobrze opracowaną wiedzę, to odpowiada on aktywnością, zainteresowaniem, sensownym działaniem.
O uczeniu się
Uczenie się skojarzone jest z dość smutną i ponurą czynnością. Dziecko siedzi nieruchomo na lekcji i grzecznie słucha. Młodzian siedzi przy biurku i „odrabia” lekcje. Istotą jego pracy jest zapamiętywanie informacji. Wertowanie podręczników i wkuwanie tysiąca rozmaitych informacji, wysłuchiwanie wykładu i wierne zapisywanie go w zeszycie – wszystko to prowadzi do najważniejszego, legendą owianego momentu – odpytania, klasówki, egzaminu. Umiejętność odtwarzania informacji utożsamiana jest z faktem nauczenia się.
Jak do tego ma się nasza potoczna zdroworozsądkowa, a także współczesna naukowa wiedza o uczeniu się? Wiemy, że uczenie się jest zjawiskiem naturalnym, zachodzącym od pierwszych chwil życia człowieka. Dziecko usiłuje wszystko polizać, dotknąć, wpełznąć we wszystkie zakamarki. Uczy się chodzić, mówić, myśleć. Zadaje setki pytań, próbuje rozebrać radio, bawi się w pomaganie mamie w kuchni. Rozmawia, naśladuje, odkrywa. Dziecko uczy się doświadczając całym sobą. Jego wiedza i umiejętności są wynikiem brania udziału w życiu. Spotykają go różne zdarzenia, uczestniczy w różnych sytuacjach, przeżywa je, usiłuje je zrozumieć, odpowiada na nie własnym działaniem.
Rozwój przynosi człowiekowi nowe możliwości. Potrafi podejmować wysiłki ze względu na odległe cele, na krystalizujące się w nim wartości. Potrafi dłużej skoncentrować się na określonych czynnościach, myśleć abstrakcyjnie, pogłębia się jego intuicja. Miejsce zabawy zajmuje praca.
Jednak zasadniczy mechanizm uczenia się jest niezmienny. Zdobywana wiedza jest efektem kontaktu ze światem, przyjmowania i wywierania wpływu, przeżywania i działania. Proces ten nazwać możemy uczeniem się w oparciu o doświadczenie. W proces doświadczania zaangażowana jest cała osoba ludzka. Porusza on wszystkie sfery osobowości. Człowiek przeżywa różne emocje i uczucia, tworzy wewnętrzne ustosunkowanie do rzeczywistości zwane potrzebami, postawami, motywacjami. Doświadczony człowiek jest aktywny – działa, mówi, myśli. Angażuje różne rodzaje myślenia (abstrakcyjne, symboliczne, obrazowe) przeprowadza analizy i syntezy, jego wewnętrzna praca owocować może głęboką intuicją. Często, chcąc rozwinąć konkretne umiejętności zacina zęby i ćwiczy, trenuje, rozwiązuje problemy. Doświadczenia kształtują (wedle niektórych tworzą) osobowość. W oparciu o proces doświadczania i wewnętrznego opracowywania doświadczeń powstaje światopogląd, wiedza, tworzy się hierarchia wartości, rozwijają się wartości.
Opisane powyżej twierdzenia wydawać się mogą oczywiste i niewiele wnoszące. Nie jest to bowiem jakaś nowa teoria psychologiczna, czy koncepcja natury człowieka. Więcej – z tak postawionymi tezami zgodzić się powinni teoretycy bardzo różnych orientacji, a nawet paradygmatów naukowych.
Jednocześnie całe nauczanie szkolne (w większości wyższych uczelni także) oparte jest na naiwnej, prostej i nieefektywnej „procedurze uczenia”. Szkoła usiłuje uczyć przez przekazywanie informacji i doprowadzanie do tego, by uczeń te informacje pamiętał. Nie jest ważne jakimi osiągnie to metodami. Można zmusić, przekonać, przekupić, przebłagać, wmanipulować. Ważny jest efekt – uczeń w określonym czasie musi odtworzyć zapamiętane treści.
Wokół tego założenia zbudowany jest cały system „oświatowy”. Nauczyciele przygotowywani są nie do uczenia, nawiązywania kontaktu, rozumienia ucznia etc., tylko wyposażani są w informacje, które mają przekazać uczniom. Miejsce pracy (klasy) są tak zorganizowane, żeby maksymalnie ograniczyć możliwość ruchu, rozmów, kontaktów. Wszyscy siedzą przodem do nauczyciela, który… przekazuje informacje. Dyscyplina pracy polega na biernym podporządkowaniu się, wywiązywaniu się z postawionych zadań, realizowaniu poleceń.
Wskaźnikiem poziomu zapamiętania informacji jest ocena. Jej rola urasta do roli symbolu wartości człowieka (uczeń piątkowy – uczeń dwójkowy).
Program nauczania jest zbiorem treści, które uczniowie muszą zapamiętać. Treści te ułożone są logicznie, ale według logiki wywodu, a nie logiki poznawania. Cały system zmierza do wyprodukowania supererudyty – człowieka, który zapamiętał całe morze informacji. Różne egzaminy (mimo światłych prób) przypominają gigantyczne teleturnieje – kto co napisał, kiedy odbyła się bitwa, jaki pierwiastek łączy się z jakim i dlaczego według Einsteina to wszystko jest takie względne. Drugoplanowym się staje to kim ten uczeń jest, do czego dąży, co myśli o świecie, co naprawdę umie zrobić. Inteligentny, oczytany, myślący młody człowiek dostanie taką samą ocenę jak jego kolega – kujon, którego całą zasługą będzie nauczenie się na pamięć podręcznika i notatek z wykładów (często zresztą ten drugi wypadnie lepiej). Geniusz manualny, przyszły artysta – rzemieślnik nie zda do następnej klasy na równi z superleniem, który po prostu nic nie robi.
Absurd szkolny polega więc na nieliczeniu się z rzeczywistością, odrzucaniu rzeczywistego mechanizmu uczenia się. Rzeczywistość ma jednak to do siebie, że istnieje – niezależnie od tego czy się ktoś z nią liczy, czy nie. Jeżeli rzeczywistością jest proces uczenia się przez doświadczenie, to dziecko trafiając do szkoły też będzie się czegoś uczyć. Przytomne, zdrowe dziecko dość szybko orientuje się w regułach gry. Więcej – musi się tego nauczyć, żeby przetrwać tę trudną, pełną zasadzek sytuację zwaną szkołą.
Przede wszystkim uczy się, że najważniejszą sprawą jest stopień. Nie jest ważne, jak go się uzyska. Najlepiej obkuć, odtworzyć i zapomnieć. Albo ściągnąć, przepisać od kolegi. Albo wpisać roztargnionemu nauczycielowi stopień do dziennika. Uczy się, że nauczyciel jest superekspertem, który zawsze ma rację (nawet jak jej nie ma).
Jeżeli jesteśmy przy nauczycielach, to dzieci świetnie uczą się różnicować ludzi. Dość szybko wiedzą, że u tego można to, a u tamtego co innego… Znają przywary, słabości i bezwzględnie je wykorzystują. Dzieci potrafią także świetnie wyczuć dobrego nauczyciela. I wcale nie chodzi tu o tzw. liberalizm czy brak wymagań. Jeżeli nauczyciel jest wiarygodny, nawiązuje dialog, ma głęboką wiedzę, ciekawe przemyślenia albo potrafi stworzyć atmosferę odkrywania, poznawania, realnego działania, to matoły, lenie, cwaniaki przeistaczają się w sensowne, ciekawe świata istoty ludzkie. Jest wielu takich nauczycieli, są nawet tacy dyrektorzy i wizytatorzy. Wszyscy oni muszą pracować wbrew regułom panującym w szkole, muszą walczyć z rutyną, marazmem – fundamentalnymi cechami systemów szkolnych. Ostatnio mogą powołać się chociaż na reguły reformy systemu edukacji, ale w zadymie związanej z tworzeniem gimnazjów powoli większość o tym zapomina.
Najbardziej paradoksalnym efektem jest fakt, że nauczyciele nastawieni na kontakt z uczniem, partnerstwo, wspólne poszukiwania mają także najlepsze efekty w tym, co szkoła tak sobie ceni – we wzroście wiedzy, a nawet w ilości zapamiętanych przez uczniów informacji. Nauczyciele starający się te informacje wdrukować, gwałtem wmusić w głowy swych podopiecznych, uzyskują co najwyżej efekt „wiedzy na stopień” wyrzucanej z głowy w szybkim tempie po egzaminie stwierdzającym jej właściwe opanowanie. Efekt ten jest oczywiście tylko pozornie paradoksalny. Przyswajanie informacji, analiza, intelektualna obróbka są oczywiście ważnym i istotnym elementem uczenia się. Elementem, a nie całym procesem. Informacje dlatego utrwalają nam się w głowach, że są wynikiem działania, doświadczania, własnej aktywności twórczej.
Istotą pracy dobrego nauczyciela jest tworzenie sytuacji, w której uczniowie przeżywają dobre, rozwojowe doświadczenia. Jeżeli człowiekowi (a dziecko też jest człowiekiem) proponuje się dialog, pozwala się mu na współtworzenie procesu pracy, traktuje z szacunkiem i szacunku dla innych się wymaga, proponuje się wiarygodną, przemyślaną, dobrze opracowaną wiedzę, to odpowiada on aktywnością, zainteresowaniem, sensownym działaniem.
Jeżeli człowiekiem manipulujemy, zmuszamy do robienia rzeczy, których sensu nie rozumie, używamy władzy dla wprowadzenia tzw. dyscypliny, to człowiek ten zacznie w ten czy w inny sposób z nami walczyć. Będzie szedł po najmniejszej linii oporu, wykorzystywał słabe punkty, stwarzał pozory etc. Zaplącze się w grę, w której zarówno zwycięstwo, jak i przegrana jest taką samą klęską.
Jak w świetle powyższych rozważań powinna wyglądać szkoła, w jakim kierunku powinien rozwijać się system oświatowy?
Jeżeli chcemy, żeby dzieci rzeczywiście się uczyły, a nawet jeżeli zależy nam na przyswojeniu przez nie informacji, musimy szkołę nastawić na edukację, a nie miejsce przerabiania programu szkolnego (nawet zdecentralizowanego, czy nawet autorskiego).
Proces uczenia się jest zjawiskiem naturalnym, jednym z efektów procesu doświadczania. Edukacja polega więc na takim organizowaniu procesu doświadczania, żeby jego uczestnicy mogli się uczyć.
Na czym polegać może to „organizowanie procesu doświadczania”. Jest on przecież zjawiskiem naturalnym, wynikiem kontaktu człowieka z rzeczywistością. Trzeba więc odpowiedzieć sobie na pytanie: co jest tą rzeczywistością, z którą doświadczający człowiek się kontaktuje? Dla ucznia obecnej szkoły ważnym elementem tej rzeczywistości jest na przykład izba lekcyjna. Jej wystrój, ustawienie ławek sprzyjają pewnym zachowaniom a inne hamują. Najłatwiej komunikować się w niej z nauczycielem, trudniej z kolegami, zwłaszcza siedzącymi z tyłu. Dość komicznie wyglądają zabiegi nauczyciela, żeby sprowokować ożywioną dyskusję, która musi odbywać się z wykręconą szyją.
A co by się stało, jeżeli stoliki ustawimy w formie jednego wspólnego stołu? Nauczyciel staje się jedną z osób siedzących w kręgu. Różne interakcje mogą przebiegać między wszystkimi uczestnikami. A gdybyśmy usunęli stoły i krzesła? Jak mogłyby wyglądać sale zaprojektowane do wspólnego działania, zabaw, wspólnej pracy?
Podobnie tworzymy tę rzeczywistość budując program, tworząc system organizacyjny, przepisy etc. No i najważniejsze – rzeczywistość tę będzie tworzył człowiek, który poprowadzi zajęcia – nauczyciel. Od tego, kim on jest, jak jest przygotowany, jaki ma stosunek do swojej pracy i do uczniów zależeć będzie najwięcej. Taką dobrze zorganizowaną, przemyślaną, stworzoną dla uczącego się „rzeczywistość” nazwać możemy sytuacją edukacyjną. W ten sposób zaproponować możemy podstawowe założenia wymarzonej szkoły. Jej istotą jest edukacja, rozumiana jako sztuka tworzenia sytuacji sprzyjających uczeniu się. Wiedza na temat sytuacji edukacyjnej, jej cech, dynamiki rozgrywających się w niej procesów, roli nauczyciela, warunków zewnętrznych koniecznych dla jej zaistnienia powinna konstytuować szkołę. Organizacja, administracja oświatowa, obowiązujące przepisy powinny jej służyć. Koncepcja systemu oświatowego powinna być pochodną koncepcji sytuacji edukacyjnej.
Największe znaczenie w uruchamianiu procesu uczenia się ma osoba nauczyciela. To kim jest, w jakie relacje wchodzi z uczniami, co potrafi i co wie, nadaje sytuacji edukacyjnej podstawowy wyraz. Dlatego edukacja jest sztuką, a prawdziwy nauczyciel twórcą, w najgłębszym tego słowa znaczeniu, Nauczyciel jest w stanie tworzyć prawdziwe okazje do uczenia się nawet w tak niesprzyjających warunkach, jakie daje współczesna szkoła. Niestety, człowiek podejmujący się roli nauczyciela jest też w stanie zniszczyć chęć do nauki, a nawet do życia u zdrowego, normalnego dziecka.
W codziennej praktyce szkolnej przyzwyczailiśmy się do postrzegania nauczyciela jako dydaktyka – specjalisty od jakiejś określonej gałęzi wiedzy. Ma on też pełnić funkcje wychowawcze, w większości sprowadzające się do umiejętności utrzymania spokoju (czytaj – bezwładu) i dyscypliny (czytaj – biernego oporu). Rozbicie aktywności nauczyciela na dydaktykę i wychowanie jest wyrazem bezradności wobec tego, co dzieje się naprawdę. Człowiek występujący w roli nauczyciela cały czas uczy i wychowuje. Jego wpływ na uczniów dokonuje się nie tylko przez to, co mówi, ale i w jaki sposób. Jak reaguje na ich trudności, wątpliwości, jak rozwiązuje konflikty. Nauczyciel swoim zachowaniem (werbalnie i niewerbalnie) komunikuje się z uczniami, strukturalizuje sytuację. Jego umiejętności kontaktu, rozumienia zjawisk społecznych i procesów grupowych, a przede wszystkim postawy, wartości (te realizowane a nie głoszone) warunkują „narodziny” procesu edukacyjnego. Prawdziwy nauczyciel nie jest dydaktykiem, czy wychowawcą. Powinien być „specjalistą od edukacji” (facilitatorem). Stosunkowo drugorzędnym jest to, czy prowadzi ją w oparciu o poezję Mickiewicza, czy naukę Newtona.
Dobrym nauczycielem nie można się urodzić. Można mieć predyspozycje, talent, ale mistrzostwo w tym zawodzie jest wynikiem długotrwałej pracy nad sobą, analizy błędów i sukcesów, pogłębiania samoświadomości. Najsmutniejszym wydaje się fakt, że nauczycielom tak mało się w tym pomaga. Za mało tworzy się sytuacji edukacyjnych tym, którzy w przyszłości będą tworzyli sytuacje edukacyjne. Rozwój zawodowy nauczyciela jest praktycznie jego własną sprawą. Nie ma w tym nic dziwnego – jeżeli utożsamiamy wiedzę z informacjami, to studia i kursy dla nauczycieli polegają na przekazywaniu informacji i odpytywaniu ich, czy dobrze je zapamiętali.
W różnych ruchach pedagogicznych, religiach, eksperymentach znaleźć możemy wiele koncepcji kształcenia nauczycieli. Czy raczej pomocy w przygotowaniu się do podjęcia tej roli. Wydaje się, że we wszystkich można wyróżnić dwa obszary pracy.
Pierwszy możemy nazwać przygotowaniem osobowościowym. Najogólniej mówiąc, oznacza to osiągnięcie dojrzałości emocjonalnej, gotowości do tego typu pracy. Możemy mówić tu o wysokim stopniu samoświadomości, wykrystalizowanym systemie wartości, dojrzałej empatii, otwartości emocjonalnej i poznawczej, umiejętności nawiązywania kontaktu i osobistego zaangażowania się w związek wychowawczy.
Drugi obszar dotyczy wiedzy i umiejętności związanych z tworzeniem sytuacji edukacyjnej. Ważna jest w tym specjalizacja „przedmiotowa” – głęboka wiedza dotycząca jakiejś gałęzi wiedzy ludzkiej. Jest ona niezbędna do tworzenia sytuacji edukacyjnych, ale nie jest wystarczająca. Równie istotne są umiejętności edukacyjne: prowadzenie dialogu, moderowanie dyskusji, organizowanie wspólnej pracy. Bardzo ważne są też umiejętności pracy z grupą, jasnego strukturalizowania sytuacji (a w tym adekwatnego do sytuacji sposobu wprowadzania i egzekwowania norm), towarzyszenia w procesie uczenia się, pomocy w momentach trudnych czy kryzysowych.
Efektem przygotowania w obu tych obszarach powinno być wypracowanie przez nauczyciela własnego stylu pracy edukacyjnej. Zarówno to, kim jest, jak i to, co umie stanowić powinno harmonijną całość pozwalającą na spontaniczne, ale profesjonalne działanie w sytuacjach edukacyjnych. Wymagania dotyczące poziomu przygotowania nauczyciela wydawać się mogą wysokie, nierealistyczne. Faktem jest jednak, że wielu nauczycieli (choć nie wydaje się to być wysoki procent) ma właśnie tego rodzaju poziom przygotowania. Tak zwany dobry nauczyciel – lubiący swoją pracę, działający z intuicją, lubiany, szanowany przez uczniów i osiągający rzeczywiste efekty dydaktyczno-wychowawcze prezentuje właśnie cechy opisane powyżej. Jego główną trudnością jest osamotnienie, brak wsparcia u podobnie myślących i działających nauczycieli, brak rzeczywiście działającego zespołu zawodowego i konieczność pracy nad sobą metodą „prób i błędów”, powodującą wysokie koszty emocjonalne.
Najlepiej nawet przygotowana osoba nie może takiej pracy prowadzić samotnie. Nauczyciel musi mieć oparcie w autentycznym zespole, środowisku zawodowym, identyfikować się z jakimś ruchem społecznym, tradycją. Różnego typu spotkania nauczycieli, stawianie wspólnych celów i zadań, tworzenie koncepcji to niezbędna „obudowa” pracy z uczniami. Przydałoby się także przełamanie fatalnego zwyczaju prowadzenia zajęć przez jedną osobę. Wspólna (w dwie, trzy osoby) praca daje dużo większe efekty (i dla uczniów i w samokształceniu nauczyciela).
Reasumując dotychczasowe wywody można stwierdzić: największy wpływ na edukację ma osoba nauczyciela – to kim jest i co umie. Opieka nad jego rozwojem zawodowym i warunkami pracy ma największy wpływ na rzeczywiste oblicze szkoły.
Po czyjej stronie leży odpowiedzialność za edukowanie
Rozważając kwestie odpowiedzialności za proces uczenia poruszyć należy niewątpliwie kilka kwestii. Chodzi tu o odpowiedzenie na pytanie, kto jest bardziej odpowiedzialny za naukę: prowadzący, uczący się czy może też zleceniodawca? Odpowiedzialność zdaje się leżeć po każdej ze stron. Zacznijmy jednak od początku. Już w trakcie tworzenia się grupy i zawiązywania się kontraktu prowadzący powinien być czujnym i wiedzieć co robi. Często to, jak potoczy się proces uczenia się, uzależnione jest od sytuacji mających miejsce jeszcze przed jego rozpoczęciem.
Kiedy rozpoczynają się zajęcia, ich uczestnicy nie pojawiają się na nich bynajmniej jako tabula rasa. To często ludzie będący w różnych momentach życiowych. Przychodzą na zajęcia mając w zanadrzu własne radości, zmartwienia i cele indywidualne. Pamiętać należy, że sytuacje, w których ludzie zbierają się po to, by czegoś się nauczyć są sztuczne. To wytwór cywilizacji. W przyrodzie występuje przecież tylko uczenie się, a nie uczenie kogoś. Jeśli więc ktoś jest zamknięty i nie przygotowany na naukę i taki pozostanie to prowadzący nie sprawi, że się nauczy. Jeśli kogoś zmuszamy i każemy np. skakać w momencie, gdy dana osoba nie ma na to ochoty, to może to być dla tej osoby sytuacja upokarzająca. Te same zabiegi i techniki w różnych warunkach mogą prowadzić do całkowicie odmiennych efektów. Nie jest więc dobre wciskanie ludziom różnych propozycji ćwiczeń i zadań, bez rozeznania, na co są oni tak naprawdę gotowi.
Prowadzący powinien być przede wszystkim czujny na to, co dzieje się zarówno w grupie jako organizmie, ale także i indywidualnie w głowach uczestników. Za każdym razem, z każda grupą zajęcia wyglądają inaczej.
Szkolenie jest raz, po raz nieprzewidzianą przestrzenią. Trzymanie się przez trenera zasad i trendów za wszelką cenę jest niedopuszczalne. Sytuacji edukacyjnej nie da się bowiem powielać. Nie ma takiej możliwości, by wchodząc na zajęcia posiadać z góry idealną receptę na stworzenie warunków sprzyjających uczeniu się. Wyciągnięcie zawsze trzech markerów, powiedzenie standardowej formułki i realizacja z góry obranego programu zajęć nie doprowadzi do efektów pozytywnych. Dlaczego? Nie spełniamy przynajmniej jednego z podstawowych warunków charakteryzujących sytuację edukacyjną jakim jest podmiotowe traktowanie uczestników procesu uczenia się.
Przejdźmy teraz jednak do sytuacji związanych ze zleceniodawcami oraz udziałowcami szkoleń. Czasami grupy do nauki dzielone są w sposób tendencyjny. Innym razem to osoby przydzielone do danych grup uważają, że tak właśnie dokonał się podział. Dzieje się tak co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze w ten sposób pracodawcy pragną załatwiać przy okazji szkoleń inne cele związane z działalnością firmy (w tym wypadku sytuacja jest trudniejsza). Po drugie pracownicy czują się w firmie niepewnie, doszukują się więc dziury w całym. Którykolwiek z tych powodów okazuje się prawdziwym, zabuża on zdecydowanie możliwość stworzenia w danej grupie sytuacji edukacyjnej.
Z sytuacjami takimi poradzić można sobie na kilka sposobów. Warto jest przede wszystkim podać kryteria podziału na grupy. Kryteria te powinny być jasne i zrozumiałe zarówno dla każdego uczestnika grupy jak i zleceniodawcy. Aby uniknąć złych podziałów należy więc przede wszystkim nazwać i podzielić kompetencje, a następnie wyraźnie o nich komunikować. Powinniśmy przy tym zaznaczyć wyraźnie, iż niższe kompetencje nie świadczą o tym, że dany pracownik jest gorszym człowiekiem, że każdy jest ważny. Jeśli podziały nadal są tendencyjne, a zleceniodawca pomimo wszelkich uwag i sygnałów trwa przy swoim należy zadać sobie pytanie czy nie przerwać treningu. Ktoś może zadać pytanie o sensowność podejmowania prób stworzenia sytuacji edukacyjnej w firmach nastawionych na dużą rywalizację. Czy jest to możliwe? Wydaje się, że tak.
Niewątpliwie jednak, by tak było spełniony musi zostać przynajmniej jeden warunek. Potencjalny pracownik już w momencie podejmowania pracy w firmie, powinien wiedzieć jaka jest jej kultura organizacyjna. W takim wypadku młody pracownik słysząc o panujących w firmie zasadach świadomie godzi się na nie lub nie. Może wtedy czuć się bezpiecznie, być aktywnym. Spełniony zostaje również warunek istnienia poczucia sensu. Oczywiście może też być tak, że pracownik podejmie pracę, czy też weźmie udział w szkoleniu z innych powodów. Może być kierowany mianowicie przymusem wewnętrznym. Wtedy to godzić się będzie na rozmaite rzeczy, nie koniecznie będąc do nich przekonanym.
Podsumowując kwestie odpowiedzialności za uczenie się w sytuacji edukacyjnej można powiedzieć, że leży ona niejako po środku. Do osoby prowadzącej należy bowiem stworzenie uczącym się, przestrzeni do nauki.
0 komentarzy